Noworoczny przekładaniec. Black Eyed PiS i księża po kolędzie

Jan Woleński

polityka.pl

NOWOROCZNY PRZEKŁADANIEC. BLACK EYED PIS I KSIĘŻA PO KOLĘDZIE

Wypada sobie noworocznie życzyć, aby tzw. dobra zmiana i jej propagandowe tuby potwierdziły zasadę: „kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie”.

Kontynuuję problematykę poruszoną w zeszłotygodniowym felietonie. Oto pewien proboszcz ustalił zasady kolędy: „Można, proszę, o ile to jest możliwe, przyjechać po mnie i po ministrantów autem dziesięć minut przed kolędą i potem nas odwieźć. Gdyby to był jakiś problem lub tu gdzieś blisko, to oczywiście nie trzeba przyjeżdżać. Jeśli chodzi o posiłki, to z chęcią zjem, ale nie w każdym domu, nie jestem w stanie w każdym domu czegoś zjeść albo w co drugim. Ale tak mniej więcej w połowie i na końcu z chęcią coś zjem. Natomiast ja jestem na diecie i niewiele mogę, także trzeba też uważać na to. Jeśli chodzi o picie, to piję tylko zwykłą czarną herbatę, bez żadnych dodatków, jeszcze taką słabszą. Jeśli chodzi o jakąś kolację, to najlepiej zimna płyta, bo wtedy zjem po prostu, co tam mogę, wybiorę sobie pojedyncze jakieś rzeczy. Pieczywo białe, bez dodatków. Jeśli chodzi o jakieś ciasta, to najlepiej babka lub drożdżowe jakieś lekkostrawne, nie takie jakieś ciężkostrawne”.

Niektóre komentarze do tej instrukcji były ironiczne. Zupełnie niesłusznie, bo wielebny okazał wielkie umiarkowanie i najwyraźniej chciał zadbać o to, aby parafianie nadmiernie się nie wykosztowali, np. zapewniając podwózkę z parafii do najbliższych domów lub mocną herbatę z dodatkami. Wszelako nie jest jasne, jaki ma być klucz do wyznaczenia domów, w których kolacja ma być przygotowana, bo wiadomo tylko, że nie w każdym i nie w co drugim.

Proboszcz z Koniecpola jest konkretniejszy: „W 2023 r. od osoby, która może zdobyć środki na utrzymanie, po czas emerytury ośmielam się prosić o 150 zł, licząc również na te osoby, których wiara wystygła lub jeszcze nie została wzniecona lub deklarujących się jako niewierzące i niepraktykujące, aby te osoby potraktowały świątynię jako jedyny obiekt zabytkowy na terenie naszej parafii, który warto ratować”.

Trzeba przyznać, że apel w jego początkowej części jest uprzejmy. Końcowe sformułowanie nasuwa jednak niejakie pytania. Po pierwsze, skoro kościół jest zabytkiem, to dlaczego obywatele, wierzący i niewierzący, mają finansować jego ratowanie, skoro jest państwo, którego obowiązkiem jest konserwacja zabytków? Nie mówiąc już o tym, że i organizacja kościelna nie jest uboga. Po drugie, nie jest jasne, czy na terenie koniecpolskiej parafii jest tylko jeden zabytek, czy więcej, a jeśli to drugie, to dlaczego trzeba pospieszyć na ratunek właśnie budynkowi sakralnemu?

Jedynie słuszni kandydaci

Trwa dyskusja nad przykościelnymi komisjami wyborczymi. Przypomnijmy, że Jego Ekscelencja powołał do życia nowy element terytorialnego podziału kraju, mianowicie miejscowości kościelne. Nie są to bynajmniej dobra w dawnym rozumieniu należące do świętego Kościoła grzesznych ludzi, tj. stanowiące jego własność, ale miejsca, w których przeważają wyborcy PiS.

Zakłada się, i słusznie, że takowe osoby, jeszcze uduchowione udziałem w nabożeństwie i ewentualnie zachęcone wezwaniami księży, aby głosować zgodnie z wolą sił nadprzyrodzonych, zachowają się jak trzeba, a nie poddadzą się matactwom szatana, namawiającego do poparcia tzw. totalnej opozycji. Od dawna wiadomo, że frekwencja w lokalach wyborczych jest największa po nabożeństwach. Tak było np. w 1985 r. Wprawdzie opozycja nie uczestniczyła w nich z oczywistych powodów, ale to ciekawe, jaka była rzeczywista, a nie oficjalna, frekwencja, bo to jakoś obrazowało stan świadomości społecznej. Zorganizowano specjalne punkty obserwacyjne dla oszacowania liczby głosujących. Oficjalnie podano, że frekwencja wyniosła 78 proc. – dla porównania w 1980 r. miało głosować 98 proc. uprawnionych. Z raportów niezależnych obserwatorów wynikało, że najwięcej osób szło do lokali po mszach.

Jasne, że przykościelne komisje wyborcze zwiększą szanse kandydatów PiS. Pan Suski, czołowy intelekt tzw. dobrej zmiany, widzi to tak: „Zwiększenie frekwencji jest dokładniejszym odzwierciedleniem sympatii politycznych w społeczeństwie. W demokracji najważniejszym jest, żeby rządzili politycy, którzy mają rzeczywiste poparcie swoich obywateli”.

Fakt, o to samo chodziło w tzw. realnym socjalizmie i dlatego stosowano rozmaite środki, aby obywatele masowo głosowali na jedynie słusznych kandydatów. Wtedy było to łatwe, np. tak organizowano głosowanie, żeby było traktowane jako czynność automatyczna (dlatego lokale były najbardziej zapełnione po nabożeństwach). Teraz sprawa jest bardziej skomplikowana; nie wystarczy liczyć na to, że obywatel pójdzie głosować po wyjściu z kościoła – trzeba mu to ułatwić przez zapewnienie szybkiego wrzucenia karty do urny.

Pan Suski z właściwą sobie gracją tłumaczy: „Żadne przepisy nie mówią o tym, że na rok przed wyborami nie można zmienić ordynacji. Dodajmy, że nie chodzi tu o jakiś kluczowy sposób wyboru władzy, który zmieniałby np. sposób liczenia głosów, ale udostępnienie łatwiejszego udziału w wyborach. Nie ma tu przeciwwskazań”. Podobnie żadne przepisy nie zakazywały apelowania o głosowanie bez skreśleń, co sprzyjało tym, którzy zyskali rzeczywiste poparcie społeczne.

Dobrze, że Szymczyk nie dostał czołgu

Przechodzę do spraw świeckich. Wypada zacząć od „krnąbrnego” granatnika, który spłatał psikusa p. Szymczykowi, generałowi i komendantowi policji. Broń niespodziewanie wystrzeliła, gdy jej wlaściciel ją demonstrował. Okazało się, że granatnik został ofiarowany p. Szymczykowi przez Państwową Służbę Ukrainy ds. Sytuacji Nadzwyczajnych (zastępcę jej szefa zwieszono). Wybuch, by tak rzec, kontuzjował p. Szymczyka, a dokładnie organ jego słuchu. Tak bardzo, że wymagało to interwencji szpitalnej – poszkodowany uznał, że jest ofiarą wypadku, a nie jego sprawcą. Sprawa jest dość tajemnicza, bo nie bardzo wiadomo, czy prezent został przewieziony przez granicę w sposób legalny, tj. z zachowaniem wszelkich zezwoleń i środków ostrożności.

Tak czy inaczej, rozmaite zdradzieckie mordy zaczęły domagać się dymisji p. komendanta, ale p. Kamiński, superior p. Szymczyka, początkowo kategorycznie odrzucił takową ewentualność, potem dopuścił wyjaśnienie afery przez właściwe służby, a potem się zobaczy. Jeden z dobrozmiennych posłów (niestety nie odnotowałem nazwiska) bronił p. Szymczyka w zabawny sposób, mianowicie argumentując, że przecież granatnik pochodzi z kraju ogarniętego wojną. Nie zmienił zdania, gdy ktoś zauważył, że w takiej sytuacji trzeba zachować szczególną ostrożność.

W komentarzach do tej sprawy podnoszono m.in., że na szczęście p. Szymczyk nie otrzymał HIMARS-a albo czołgu. Wszystko wskazuje na to, że pozostanie na stanowisku. I nic dziwnego, bo skoro słuch ma w porządku, to będzie mógł bez kłopotu stosować się do wskazań, ilu policjantów, w tym na koniach, ma ochraniać Prezesa the Best, by mógł w kraju opowiadać, ile godzin trzeba, aby zmienić płeć. Oraz ile radiowozów (60 czy więcej) ma stacjonować w okolicach jego domostwa, aby nie ucierpiało, gdy totalniactwo ośmieli się protestować przed prywatną siedzibą wodza tzw. dobrej zmiany.

Tęcza za milion dolarów

Jak zwykle w celu uświetnienia przejścia z roku na rok TVP zorganizowała w Zakopanem tzw. Sylwester marzeń. Imprezie miała dodać splendoru Melanie C, wokalistka Space Girls. Kilka dni wcześniej wydała oświadczenie: „W świetle pewnych okoliczności, na które zwrócono mi uwagę i które nie idą w parze z moimi poglądami, obawiam się, że nie będę mogła wystąpić w Polsce w sylwestra”. W mediach społecznościowych pojawiły się apele, aby nie udzielała swojej twarzy mediom homofobicznym. Piosenkarka nie uśmierzyła swoich obaw i występ odwołała.

W TVP uznano, że ta zniewaga krwi wymaga. Do boju ruszył Samy Pereira, były redaktor naczelny TVP(Dez)Info, a obecnie stały współpracownik tygodnika „Sieci”. Zamieścił na Twitterze wiadomość o występie Melanie C w Moskwie z dopiskiem: „Melanie C w kraju, który nie »stoi w sprzeczności z jej poglądami«, czyli w Rosji”. Jasne, że jeśli ktoś nadepnie oficjalnej propagandzie na odcisk, to musi być na pasku Putina albo niemieckim, a najlepiej obu, jak chociażby niejaki Tusk.

Zaraz jednak odpowiedziano Pereirze tak: „Sami ją zaprosiliście, jeszcze chwilę temu była wystarczająco dobra. Za każdym razem ten sam schemat; gdy ktoś was zignoruje, to wy na niego wylewacie pomyje. Naprawdę nie jesteście w stanie wymyślić nic oryginalnego? Ty jeszcze popłacz, że jesteś ofiarą rasistowskiego ataku”.

Melanie C zastąpił zespół Black Eyed Peas. Poszperałem w internecie i znalazłem, że grupa wystąpiła na Usadba Jazz Festival w Moskwie w 2019 r. Zdumiewające, że czołowa gwiazda dobrozmiennego dziennikarstwa tak niestarannie działa w roli demaskatora tego, co kryje się za sabotowaniem sylwestrowej fety w zimowej stolicy Polski i próbami zapewnienia odpowiedniego blasku tej uroczystości.

Rzeczywistość okazała się jeszcze gorsza, mianowicie gwiazdy pozdrowiły LGBT (zresztą teksty ich piosenek są zdecydowanie antydyskryminacyjne), a męscy członkowie zespołu wystąpili z tęczowymi opaskami na rękawach. Jeden z nich zaznaczył: „Nie jesteśmy Black Eyed PiS”. Pan Kowalski, znany ziobrysta, zawrzał: „Homopropaganda w TVP za 1 milion dolarów. To nie była dobra zmiana”.

Chyba jednak znacznie lepsza od tej, którą reprezentują dobrozmieńcy. Pan Warchoł, pełnomocnik rządu ds. praw człowieka, żeby było śmieszniej i jest, nawet bardzo, wyjawił: „Promocja LGBT w #TVP2. WSTYD! To nie #SylwesterMarzeń, lecz Sylwester Wynaturzeń”.

Pan Kammel (Tomasz), jeden z najmitów prowadzących zakopiański koncert, mizdrzących się do publiczności zarówno realnej, jak i wirtualnej, krótko wytłumaczył: „Żeby ukrócić wszelkie spekulacje, wszystko było tak, jak zostało umówione na najwyższym poziomie, włącznie z każdym elementem stroju. I tak będzie dalej”.

Poziom koncertu był raczej marny (nawet udział Black Eyed Peas niewiele pomógł), a nie topowy, natomiast nie trzeba nadmiernych spekulacji, aby przewidzieć, że Jego Ekscelencja, czyli najwyższy szczebel polityczny w obecnej Polsce, nie będzie zachwycony „homopropagandą” w Zakopanem. Może nawet zniósłby, gdyby czarnooki zespół zaśpiewał song osnuty na jego wzruszającym przesłaniu „Do przyjaciół Rosjan”, ale na pewno nie aprobuje tęczowych opasek.

Legendarny opozycjonista traci nerwy

Pan Wałęsa powoli odchodzi w mrok historii. Siłą rzeczy jego antagoniści muszą znaleźć jakieś nowe przedmioty do atakowania. Tak uczynił p. Wyszkowski, niegdyś działacz NSZZ „Solidarność”, obecnie doradca wojewody pomorskiego. Napisał on tak (wersja dosłowna): „Mówili, że ojciec porządny, a tu Jednak zwykła siemana tandeciara; szkoda”. Pisownia sugeruje, że chodzi o jakąś niewiastę o nazwisku Jednak. Nic podobnego, wpis p. Wyszkowskiego jest skierowany do p. Igi Świątek i jest reakcją rozsierdzonego dobrozmieńca na to, że tenisistka wsparła Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy.

Doradca p. Drelicha (tak się nazywa wojewoda pomorski) postanowił bliżej rozważyć sprawę i dodał: „W reakcjach na wpis o żenującym zachowaniu Igi Świątek wskazano mi, że para prezydencka również ofiarowała fanty WOŚP. Wsparcie akcji charytatywnej to dobro, a fotka z obleśnym dziadygą wykorzystującym dzieci do przekierowania charytatywności w akcję polityczną to tandeciarstwo”. I pouczył: „Iga jest młodą kobietą zbyt dbałą o rozgłos, ale mam nadzieję, że dojrzeje i nie będzie pozwalać się używać w udających bezinteresowność, a szkodliwych społecznie awanturach. Owsiak jest odrażającym przykładem publicznego chamstwa, którego uczciwi ludzie nie powinni reklamować”.

Młodzieniec Wyszkowski nie po raz pierwszy daje popalić przeciwnikom tzw. dobrej zmiany. Kiedyś napisał: „Co to jest Onet? To elektroniczna wersja gazociągu Ribbentrop-Mołotow, czyli polskojęzyczna rura do gazowania Polaków!”. Za jego szczytowe osiągnięcie uchodzi taki utwór: „Ci powstańcy stają po stronie Dirvenlangera”. Ci powstańcy to Wanda Traczyk-Stawska, a Dirlenwanger (ta pisownia jest właściwa) to jeden z katów powstania warszawskiego.

Dalej rzeczony młodzian nawija (też o p. Wandzie): „Starość CZASEM bywa regresem i uwiądem, ale w tym wypadku znaki upadku były widoczne dużo wcześniej”. Te deklamacje nie spodobały się wszystkim, co spowodowało kolejny wpis „legendarnego działacza opozycji” (tak bywa przedstawiany): „Wczoraj wieczorem, w zdenerwowaniu po ataku gromady chuligańskich lempartyc w alei Jana Pawła II, do zdjęcia z sabatu Tuska na Twitterze dopisałem obraźliwy komentarz – przepraszam”.

Wygląda na to, że p. Wyszkowski permanentnie doznaje rozstroju nerwowego lub przynajmniej wpada w stan znacznego zdenerwowania z powodu przemówień p. Traczyk-Stawskiej lub charytatywnych poczynań p. Świątek. Rzeczony nadal jest doradcą wojewody pomorskiego ds. politycznych i historycznych oraz członkiem Kolegium IPN. Petycje o jego odwołanie spotkały się z milczeniem stosownych instytucji, być może z powodu troski o to, aby konsystencja mentalna p. Wyszkowskiego nie uległa destrukcji. Inna, bardziej prawdopodobna przyczyna jest taka, że były legendarny opozycjonista właściwie uosabia idealny wzorzec pamięci narodowej i sposobu jej wykorzystania w polemikach służących przejściu od dobrej zmiany do jeszcze lepszej.

Kto mieczem wojuje…

Koncert w Zakopanem kosztował miliony, ale to rzecz na razie owiana tajemnicą. Inny, zapewne mniej kosztowny, zaserwowała Telewizja Polsat, naśladująca TVP w propagandzie i otwartych masowych imprezach. Pierwsza uwaga, jaka się nasuwa, to że za pieniądze wydane na organizację dwóch (a może i więcej; nie liczę tradycyjnych koncertów w pomieszczeniach zamkniętych) imprez sylwestrowych można by zaopatrzyć w żywność i ubrania sporo osób, w tym dzieci cierpiące biedę. W tym kontekście niewątpliwy przepych zainscenizowany przez TVP i nieco mniejszy przez Polsat jawi się jako wyjątkowo niesmaczny.

Po drugie, 30 tys. ludu w Zakopanem i jakieś parę tysięcy w Chorzowie przez kilka godzin było stłoczonych na niewielkich obszarach, co sprzyja rozprzestrzenianiu się epidemii trapiących Polskę obecnie. A wszystko po to, aby p. Solorz mógł się pochwalić, jaki to z niego mecenas przebojów, a TVP(Dez)Info piać, że zgromadziła największe gwiazdy polskiej i światowej estrady (pewnie chodzi o Zenka M.) na niezapomnianej imprezie, budzącej niezapomniane emocje i wrażenia. Wypada sobie noworocznie życzyć, aby tzw. dobra zmiana i jej propagandowe tuby potwierdziły zasadę: „kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie”. Mam nawet taką wersję: „kto Tuskiem wojuje, ten od Tuska ginie”. Niech się stanie.

Skip to content