vogue.pl
JAN MIODEK O FEMINATYWACH: CZYŻ NIE BRZMIĄ NATURALNIEJ?
Jan Miodek
„Nie po raz pierwszy wyznaję, że jestem zwolennikiem postaci z feminatywnymi przyrostkami. Są one odwieczną typologiczną cechą języków słowiańskich” – pisze prof. Jan Miodek w swojej najnowszej książce „Polszczyzna. 200 felietonów o języku”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak. Publikujemy jej fragment.
Jeden z rodaków z Australii zgłosił w liście do mnie zastrzeżenia wobec żeńskiej formy muzyczka, z którą się zetknął w pewnej recenzji prasowej. Korespondentowi nie podoba się przede wszystkim jej brzmieniowe zderzenie z muzyczką – zdrobnieniem rzeczownika muzyka. „Muzyczka może być skoczna, wesoła, lekka, przyjemna, ale odniesienie jej do poważnej artystki jest niepoważne” – pisze korespondent.
Nie po raz pierwszy wyznaję, że jestem zwolennikiem postaci z feminatywnymi przyrostkami. Są one odwieczną typologiczną cechą języków słowiańskich, upraszczającą wiele poczynań komunikacyjnych, więc wzrost ich frekwencji w ostatnim czasie jest w moim odczuciu w silniejszym stopniu powrotem do tradycji niż przejawem ruchów feministycznych. Oczywiście, muzyczka definiowana jest w każdym słowniku jako zdrobnienie od muzyki, ale nie znalazłem leksykonu, który by jej również nie uznawał za żeńską formę rzeczownika rodzaju męskiego muzyk. A czyż nie brzmią naturalniej od syntagm polska muzyk, wybitna muzyk, uzdolniona muzyk tożsame formalnie połączenia polska muzyczka, wybitna muzyczka, uzdolniona muzyczka?! Bronię zatem muzyczki, owszem – zdecydowanie się za nią opowiadam.
W podtytule pewnego artykułu publicystycznego mówi się, że w rządzie francuskim zasiada połowa kobiet ministrów, tytuł główny jednak brzmi: Ministerki Francji, odważono się więc w nim na postać z żeńskim przyrostkiem. I też mi się to podoba!
Nasza pani minister Mucha zaproponowała przed kilkunastoma laty ministrę i przetoczyła się wtedy przez Polskę prawdziwa burza medialna – z moim też udziałem. Owa ministra, do której – jak widzę i słyszę – przekonało się parę osób publicznych, jest próbą przeniesienia do polszczyzny łacińskich zwyczajów gramatycznych: to w łacinie funkcjonowały rzeczowniki rodzaju męskiego typu magister, minister, a ich odpowiednikami żeńskimi były postacie magistra, ministra. Czy we współczesnej polszczyźnie nie brzmiałyby one jednak trochę pretensjonalnie?
Naturalniejsza wydaje mi się ministerka (opowiedział się za nią m.in. pisarz Jacek Bocheński), formalnie przylegająca do tak oczywistych w czasach mojego dzieciństwa i młodości brzmień, jak profesorka, redaktorka, dyrektorka, kierowniczka. Jestem jednak realistą i dobrze wiem, że kilkadziesiąt lat ugruntowujący się zwyczaj odchodzenia od przyrostkowych wykładników żeńskości – tym wyraźniejszy, im wyższa godność – zrobił swoje i dla przeważającej części naszego społeczeństwa najodpowiedniejsze wydają się zmaskulinizowane struktury pani minister, pani profesor, pani redaktor, pani dyrektor, pani kierownik.
Kiedy przed kilkoma laty wraz z prof. Bronisławem Geremkiem byłem gościem popularnego programu telewizyjnego Duże dzieci, jego kilku- i kilkunastoletni uczestnicy powiedzieli wprost, że dla nich psycholożka, matematyczka czy chemiczka to słowa niepoważne.
A przecież w dzień po znalezieniu w prasie przywołanych wyżej ministerek wyłowiłem z niej właśnie użytą najpoważniej psycholożkę („W tym momencie młoda psycholożka przyznaje, że ma taką samą sytuację”), a także polityczkę („Wywiad z Amelie von Zweigbergk, szwedzką polityczką”).
Jestem więc bardzo ciekaw, jak jeszcze za mojego życia potoczą się w języku polskim gramatyczne losy rzeczowników rodzaju żeńskiego – nazw zawodów, godności, stanowisk.