instytutsprawobywatelskich.pl
Łukasz Górski
CZY WIESZ, CO JESZ?
Z dr n. med. Danutą Myłek rozmawiamy o zakwaszeniu organizmu, na czym smażyć, czym słodzić, jakie jeść mięso i jak zmienić swoje nawyki żywieniowe, żeby cieszyć się zdrowiem. I o książce „Od lekarza do kucharza”.
Rafał Górski: Dlaczego bardzo dbamy, aby wlewać do zbiornika naszego samochodu właściwe paliwo, ale nie przywiązujemy wagi do tego, co „wlewamy” do naszego organizmu?
dr Danuta Myłek: To wynika przede wszystkim z niskiej świadomości o zdrowych nawykach, których nabiera się w dzieciństwie. Jeżeli nauczymy dzieci tego, co sami robimy i nie interesujemy się współczesnymi nowymi danymi i badaniami, to żyjemy sobie tak z pokolenia na pokolenie, jak kiedyś bywało, ale to nie zawsze jest dobre.
Moja książka oparta jest na pięćdziesięcioletnim badaniu tego, co ludzie jedzą na co dzień. Każdy mój pacjent dostaje sześciodniowy rejestr i ma zanotować, co zjadł i skład każdego posiłku. Wtedy łatwiej wykazać pacjentowi, co robi źle, wtedy widzę, czego mu brakuje, a czego jest za dużo. To najłatwiejszy sposób oceny tego, co robi sam pacjent. Książka nie jest wydumana, tylko oparta na życiu pacjentów i na moich osobistych doświadczeniach.
Do samochodu z silnikiem Diesla nie odważymy się wlać benzyny i vice versa, prawda? Nie robimy tego, ponieważ samochód się zepsuje, ale w odniesieniu do organizmu nie zastanawiamy się, co wlewamy. Potem dziwimy się, że to paliwo psuje nam silnik, czyli nasz niezwykle skomplikowany organizm. Warto więc zastanowić się, jakie paliwo wlewamy do naszego organizmu, np. jeżeli chorujemy. Sami wydajemy diagnozę i wierzymy, że tabletka nas zbawi. Ludzie myślą, że lekarz jest po to, żeby wypisał receptę, dał cudotwórczą tabletkę i wszystko powinno przejść. Rzadko dokonujemy rachunku sumienia: czy w ogóle dobrze zrobiliśmy? Czy dobrze jemy, czy nie zaśmieciliśmy naszego pięknego silnika? Trzeba się zawsze zastanowić, zwłaszcza kiedy chorujemy. A skąd mi się to wzięło?
I jaka jest odpowiedź?
Poza lekarzami rzadko kto wie, że my od urodzenia umieramy. Codziennie pewna grupa komórek, enzymów, różnych przeciwciał, innych struktur białkowych kończy swoje życie. Wykonały swoje zadanie i koniec z nimi. To zjawisko apoptozy, czyli takiej cichej, zaplanowanej śmierci komórkowej. A my codziennie mamy tę strukturę odbudowywać.
Odbudowujemy ją czerpiąc składniki z pożywienia, z tego, co dostarczymy organizmowi. Jeżeli jedzenie do nas pasuje jak klocek LEGO, budowla jest trwała i piękna, ale jeśli wrzucamy na talerz, co nam przyjdzie na myśl i często nie ma żadnej wartości, a wręcz jest toksyczne, to siłą rzeczy zdrowie się wyczerpuje, prawda?
Pierwszy krok w nauczeniu dziecka, jak się odżywiać, należy do rodziców.
Jeśli wypracujemy pewien mechanizm w mózgu, a zwłaszcza jeżeli zjadamy pokarmy, które uzależniają jak narkotyki, potem będzie trudno wycofać się z tego ślepego zaułka.
W Pani książce „Od lekarza do kucharza” czytamy, że pierwsze objawy zakwaszenia są następujące: „Bóle głowy, nadmierna senność i bezsenność, zły sen, ospałość, chandry, arytmie, przewlekłe zmęczenie, zrzędliwość, nadwrażliwość, płaczliwość, zaburzenia koncentracji, przygnębienie, huśtawki nastroju, złość, wybuchy agresji, niepokój, lęki, zaczynasz coś i nie kończysz, masz kwaśny posmak w ustach, po jedzeniu masz nieprzepartą ochotę na coś słodkiego. A więc coś, co najczęściej kładziemy na karb przepracowania, pośpiechu i stresu – co zresztą wtórnie także prowadzi do zakwaszenia. I często taki pacjent po przeprowadzeniu licznych badań kierowany jest do psychiatry”.
Po czym poznać, że mamy zakwaszony organizm?
Równowaga kwasowo-zasadowa ma fundamentalne znaczenie; jej zaburzenie może doprowadzić do ciężkich chorób a nawet do śmierci; pH w komórkach powinno wynosić 7,43. Norma to pomiędzy 7,33 a 7,43, a jeżeli ta równowaga przesunęłaby się w kierunku kwaśnym, wówczas mamy różne choroby a pHzakwaszenie spadłoby poniżej 6,9 grozi, ryzykujemy śmiercią.
Ludzie zakwaszeni przede wszystkim są otyli, mają duże brzuchy, opony na biodrach takie okrągłe jak klatka piersiowa, nadmierną ilość tłuszczu na karku. Chorują na różne choroby: od mózgu poprzez serce, naczynia krwionośne, na nadciśnienie, miażdżycę, choroby stawów i tak dalej. Te schorzenia również powodują zakwaszanie, bo gorzej przebiega odkwaszanie naturalne ze strony naszego organizmu. Również życie w stresie i pośpiechu wywołuje zakwaszenie
Świadomość, które pokarmy zakwaszają, a które odkwaszają, jest bardzo istotna.
Ogólnie można powiedzieć, że białka i cukier zakwaszają, a produkty roślinne odkwaszają z drobnymi wyjątkami.
Co zakwasza najmocniej?
Najbardziej zakwaszające produkty to: piwo, kawa, różne „cole” i alkohol. To są najgorsze rzeczy, jednocześnie takie, które ludzie bardzo powszechnie spożywają.
Z mięs najbardziej zakwasza organizm wieprzowina, dużo mniej wołowina, o sto punktów mniej cielęcina, drób, na końcu ryby. Zboża też zakwaszają, ale o wiele mniej niż mięsa. Najbardziej kwasogenny jest jęczmień, stąd piwa wytwarzane z jęczmienia też są kwasogenne, mniej szkodliwy jest owies. Kolejność pokarmów przesuwających równowagę kwasowo-zasadową w kierunku kwaśnym jest następująca: wieprzowina, jęczmień, potem ex aequo wołowina i owies, i dopiero później różne inne składniki. Palacze też, niestety, zakwaszają się.
Zasadogenne są wszystkie warzywa z wyjątkiem ziemniaków, a najbardziej zasadogennym warzywem jest burak, potem marchewka i dalej pomidory, a następnie wszystkie inne. Zasadogennego jedzenia powinniśmy spożywać trzy do czterech razy więcej niż kwasogennego, ponieważ działanie produktów zasadogennych jest od dwóch do pięciu razy słabsze niż działanie niszczące produktów kwasogennych. Rzadko mamy do czynienia z zasadowicą z powodu stylu żywienia. Powstaje ona w wyniku ciężkich schorzeń.
Często nie zdajemy sobie sprawy z zakwaszenia naszego organizmu, a nawet jest ono wyśmiewane. A to życiowa sprawa, bo jeżeli pacjenci mają równowagę kwasowo-zasadową przesuniętą poza pH 7,43, wtedy w takim organizmie łatwiej na przykład o zarażenia pasożytami, grzybami, różnymi bakteriami, wirusami. Jeśli człowiek często choruje, jest otyły, wiecznie zirytowany, nadwrażliwy i ciagle zmęczony to nie znaczy jeszcze oczywiście, że jest zakwaszony, ale taki stan daje do myślenia.
Jak je Polak?
Niestety źle łączy potrawy. Na śniadanie je chleb z jajecznicą lub chleb z szynką. Chleb jest produktem zbożowym, który zawiera skrobię, tak jak ziemniaki. A czy to będzie jajko, mięso, czy ryba to są produkty białkowe. Skrobia trawi się w jamie ustnej i dalej już nie. Jeśli cierpliwie nie pogryziemy, nie wymieszamy ze śliną tego wszystkiego, co jest skrobią, a to są wszystkie zboża, ziemniaki, bataty i banany, to dalej się nie strawi, tylko będzie fermentować i gnić. Potrzebne do tego trawienia w jamie ustnej pH wynosi 8, jest bardzo wysokie. Natomiast wszystkie białka ulegają trawieniu dopiero w żołądku w pH przeciwstawnym, wynoszącym 1,5 do 2.
Kiedy mamy w jednym kęsie produkt zasadowy, który uległ strawieniu na początku z wartością pH 8, i mięso, rybę czy jajko razem z nim połkniemy do żołądka, gdzie pH zgodnie z normą wynosi 1,5, podnosimy wartość pH do 4-4,5. W takich warunkach białko nie będzie łatwo trawione do aminokwasów. Niestrawione do końca białka będą na przykład dwuskładnikowe lub trzyskładnikowe. Te dwupeptydy lub trójpeptydy przesuną się dalej, ale nie przecisną przez śluzówkę jelita cienkiego, którą może przejść tylko pojedynczy aminokwas. I wtedy niestrawiony do końca pokarm trafi do jelita grubego, gdzie gnije i, po latach takiego sposobu żywienia, może zapoczątkować nowotwór jelita.
Jeżeli jelito wcześniej zostało zniszczone naszym niewłaściwym stylem życia i jest nieszczelne, niedotrawione w pełni białka przechodzą przez te połączenia do wnętrza organizmu.
Nasz układ immunologiczny nauczył się rozpoznawać aminokwas, a dwa aminokwasy czy trzy traktuje jako obce i zaczyna się zapalenie jelit. Może też dojść do pomyłki układu immunologicznego, który zaczyna traktować te białka jako coś obcego i tak może się zacząć choroba autoimmunologiczna. Oczywiście jest również bardzo wiele innych przyczyn, ale jednym z elementów powstawania nowotworów jelita, czy chorób autoimmunologicznych jest niewłaściwe łączenie pokarmów.
Po co nam tłuszcze?
Bez tłuszczów nie ma życia. Są badania, które mówią o profilu żywieniowym pacjenta: ile białek na dobę ten człowiek ma zjeść, ile tłuszczów, a ile węglowodanów. Z moich sześcioletnich doświadczeń wynika, że na dobę białka mogą stanowić około 20-25 procent naszego pożywienia, rzadko więcej. Węglowodany średnio około 50 procent, ale to też zależy od warunków indywidualnych. Tłuszcze średnio między 1/4 a 1/3 całego jedzenia dobowego.
Mamy dwie grupy tłuszczów: pierwsza to tłuszcze nasycone – budowa tych cząsteczek powoduje, że one się nie utlenią, czyli nie zepsują. Na nich możemy smażyć, ponieważ im wysoka temperatura nie szkodzi. Do takich tłuszczów należą tłuszcze zwierzęce, tj. masło, żółtko jaja, smalce, mięso oraz dwa tłuszcze z roślin: olej kokosowy i olej palmowy. Wokół tych dwóch olejów stworzono mitologię, która je potępia. Ich krytycy, którzy mówią o szkodliwości, nie dodają jednak słowa „rafinowane”. Rafinacja tłuszczów jest bardzo szkodliwa dla człowieka. Piszę o tym bardzo dokładnie w książce w rozdziale o tłuszczach. Jeśli są nierafinowane i wyciskane na zimno, są wspaniałe.
Na czym smażyć, na czym nie smażyć?
Smażyć należy na pewno na tłuszczach zwierzęcych bądź tych dwóch olejach roślinnych. Drugą, dużo większą grupą są oleje roślinne. Wszystkie one, poza kokosowym i palmowym, są nienasycone, czyli ich budowa sprawia, że jedno wiązanie czeka tylko na to, żeby się utlenić. Kiedy się utleni na skutek działania temperatury, światła, czasu, sposobu przechowywania, wtedy zjadamy utleniony tłuszcz, na przykład smażąc na oliwie. Tak robią wszyscy, którzy myślą, że to jest bardzo zdrowe. Oliwa jest nienasycona, ma trochę kwasów Omega-3, Omega-6 i taki produkt utleniony powoduje, że zaczynamy produkować więcej wolnych rodników niż normalnie.
Wolne rodniki są niespokojnymi cząsteczkami, które szukają, komu by tu zabrać elektron, żeby funkcjonować i wtedy my sami zaczynamy wpadać w stany zapalne, a to jest najprostsza droga do inicjacji każdej choroby. Każda choroba jest zapaleniem.
Druga kwestia dotycząca nasyconych kwasów tłuszczowych, zawierających cholesterol. Został osądzony jako ten straszny, przyczyna miażdżycy, co jest nieprawdą. Jest on wołaniem o ratunek wątroby: ,,Wyprodukuj mi trochę cholesterolu, mam dziurę w naczyniu!’’. Tak można to obrazowo wytłumaczyć.
Bez cholesterolu nie pracują we właściwy sposób błony komórkowe wszystkich naszych czterdziestu bilionów komórek.
Razem z kwasami Omega-3 tworzy błonę komórkową przepuszczalną dla jedzenia, tlenu i wody, pozwalając wyjść toksynom z komórki do układu limfatycznego, żeby wyrzucić je na zewnątrz. I wtedy zachowujemy zdrowie. Jeśli nie ma cholesterolu, błona komórkowa zmierza w kierunku choroby. Cholesterol stanowi około 15 procent suchej masy mózgu, czyli mózg kąpie się głównie we frakcji LDL, którą nazywamy, nie wiedzieć dlaczego, złym cholesterolem. Nie ma złego cholesterolu, jest tylko dobry. Cholesterol współtworzy otoczkę mielinową wypustek nerwowych w strukturach mózgu. Rzadko widzę w wynikach badań zbyt wysoki poziom cholesterolu.
Cholesterol ponadto jest kanwą i bazą do tworzenia hormonów steroidowych, które są hormonami życia. Nadnercza, narząd, który produkuje hormony stresu, bez cholesterolu nie wyprodukowałby kortyzolu, bez którego my żyć nie możemy. Nie byłyby produkowane hormony płciowe, bez których nie ma niczego. Proszę zobaczyć, jakie to jest ważne. I wreszcie nie wyprodukujemy witaminy D3, jeżeli nie będzie cholesterolu we właściwej ilości. To jest jeden z trzech filarów życia obok jodu i kwasów Omega-3.
Oczywiście, że jeżeli zrafinujemy tłuszcze nasycone, czyli olej kokosowy czy palmowy, to one zaczynają być bardzo szkodliwe. Ale to jest osobne zagadnienie, które bardzo dokładnie tłumaczę w książce.
Dodam jedynie, że od około sześciu lat rutynowo robię badania, które oceniają w organizmie proporcje tych wszystkich kwasów Omega-3, Omega-6, Omega-9.
I jakie są wyniki?
Powiem ze smutkiem, że nikt jeszcze nie miał prawidłowego wyniku. I naprawdę jest to dla mnie niepokojące. Do mnie przychodzą chorzy, więc siłą rzeczy można się tego spodziewać. Nie badam ludzi zdrowych. Jednak kiedy Włosi zrobili tysiącom ludzi badanie bez rozróżnienia na chorych i zdrowych, sto procent badanych Polaków miało zaburzenia w tych proporcjach. A jak są zaburzenia, musimy mieć stan zapalny, więc dlatego proporcje pomiędzy tymi tłuszczami są takie ważne.
Wspomniała Pani o badaniach profilu żywieniowego? Czy może Pani przybliżyć, o jakie badanie chodzi?
Profil żywieniowy to badanie genetyczne, które bardzo dokładnie mówi, jaki procent białek, tłuszczów i węglowodanów potrzebuje dany organizm. Na przykład, jeżeli chodzi o tłuszcze, większość pacjentów ma wskazane około 21 procent, a ja powinnam mieć tłuszczu powyżej 32 procent, co się pokrywa z moim instynktownym zachowaniem: przez całe życie pływałam w tłuszczu i wszyscy mówili, że umrę na miażdżycę, a jak widać nie mam miażdżycy i mam się zdrowo, a serce mam jak dzwon! Jest to specjalistyczne badanie, które mówi o 137 różnych polimorfizmach, różnych obciążeniach genetycznych czy predyspozycjach genetycznych do pewnych zaburzeń.
Czym powinniśmy słodzić?
Wiele lat temu miałam przyjaciółkę, której dzieci nigdy nie widziały cukru. Od urodzenia były zdrowe jak konie. Miały około pięciu lat. Pewnego razu poszły na przyjęcie urodzinowe, tam były ciasta z cukrem i oczywiście z pszenicą, która jest najgorszym cukrem, sto razy gorszym niż cukier w cukierniczce. Dzieci mojej przyjaciółki zjadły po kawałku ciasta, po którym traciły przytomność, miały drgawki, zataczały się, jakby były pijane.
Cukier jest najgorszą substancją, która doprowadzi cywilizację ludzką do degeneracji. Na drugim miejscu są papierosy, a na trzecim alkohol, dalej narkotyki takie jak kokaina czy heroina.
Cukier jest naturalnym uzależniaczem. Człowiek wie, że to szkodzi, ale to jest poza kontrolą rozumu. Naprawdę trzeba wielkiej świadomości i dużej dyscypliny, żeby całkowicie zrezygnować z cukru na stałe . Oczywiście da się to zrobić, ale jest to trudniejsze niż rzucenie papierosów czy alkoholu.
Najgorsze są cukry proste, bo cukry złożone, takie jakie są w zbożach, mąkach, chlebach, kluskach, rozkładają się wolniej i nie ma takiego skoku glukozy we krwi, na co mózg reaguje śpiączką. Po takim jedzeniu mózg nie wie, co ma robić, jest otumaniony. Ponadto takie olbrzymie ilości cukru powodują nadreaktywność, nerwowość, agresję, wielką pracę dla trzustki, która musi ciągle produkować insulinę. Ludzie w ten sposób tyją i niszczą sobie wątroby, ponieważ cukier powoduje stłuszczenie wątroby tak samo jak alkohol, a nawet bardziej.
W Polsce używamy cukru buraczanego. Pacjenci mówią często: ,,A ja to nim nie słodzę, używam cukru trzcinowego”. A to jest to samo. Każdy roślinny cukier czy to będzie cukier kokosowy, agawowy, klonowy, trzcinowy czy buraczany to wszystko jedno. To są tzw. cukry proste, czyli znajdują się we krwi i atakują przede wszystkim mózg i wątrobę.
Cukry proste to również owoce, więc ich nadmiar wcale nie jest dobry, natomiast nie ma nigdy nadmiaru warzyw. W miodach też są cukry proste. Jeżeli zjemy jedno jabłko czy garsteczkę owoców jagodowych, to jest dobrze, ale jeśli zjemy kilogram jabłek, to będzie za dużo. Jeśli zjemy pięć łyżek miodu w ciągu dnia, a nie łyżeczkę, będzie tak samo źle. Mało tego, że cukier powoduje cukrzycę, otyłość, to jeszcze na dodatek niszczy nam struktury białkowe nieodwracalnie i trwale w procesie glikacji. Badam ten proces rutynowo u każdego pacjenta.
Co wynika z badań?
Większość ludzi ma już zniszczone struktury białkowe. Większość zwykłych komórek naszego ciała żyje krótko, tak samo niektóre przeciwciała czy enzymy: kilka tygodni, kilka miesięcy, najwyżej dwa lub trzy lata i wyczerpuje swoją aktywność. Dochodzi do zjawiska zwanego apoptozą, czyli następuje cicha śmierć komórki, a my tworzymy sobie nowe struktury, nowe przeciwciała, nowe enzymy, nową komórkę, jeżeli przestajemy jeść cukier. Poszło na cmentarz to, co źle działało, ponieważ nastąpiła glikacja, czyli nieodwracalne połączenie cukru z białkiem, które niszczy główne białka podporowe skóry.
Nowa komórka, jeśli nie jemy cukru, działa prawidłowo. Jednak poza komórkami mięśniowymi, nerwowymi i komórkami serca oraz gruczołów dokrewnych, czyli tych które produkują hormony, gro naszej konstrukcji ciała stanowią struktury kolagenowe. Są to wszystkie opony mózgowe, tętnice, żyły, naczynia limfatyczne, skóra, oczy, część konstrukcji uszu, płuca, całe oprzyrządowanie stawów, jelita, wszystkie przepony.
Jeśli całe życie jemy cukier, różne rodzaje kolagenów: kolagen, krystalina, elastyna tracą elastyczność i sprężystość.
Dlaczego ludzie, którzy mają osiemdziesiąt czy dziewięćdziesiąt lat nie zbiegają ze schodów i nie idą sprężystym krokiem? Ponieważ oni już ten kolagen przez całe życie zglikowali i teraz funkcjonuje on jak stara guma – gdy się rozciąga, to już nie wraca do swojej poprzedniej formy. Tracimy sprężystość, elastyczność, w oczach robi się nam zaćma. Wolniej pracują jelita, w ścianach naczyń żylnych mogą tworzyć się hemoroidy, żylaki. W tętnicach mogą powstać tętniaki, płuca gorzej pracują na starość, mamy krótsze oddechy, nie możemy biegać. Płuca niszczymy przez całe życie właśnie procesem glikacyjnym, o którym mało kto mówi i mało ludzi ma tę świadomość, że nie od parady cukier jest na pierwszym miejscu jako najgorsza substancja niszcząca cywilizację ludzką.
I dlatego cukier od lat 60. lat ma ksywę „biała śmierć”?
Tak, i jeszcze powiedzmy o słodyczach, bo w nich oprócz cukru są też takie produkty jak mleko, tłuszcze „trans” (patrz moja książka), pszenica, która ma amylopektynę, czyli najgorszy z możliwych cukier na świecie. Jedząc produkty pszenne, bułeczki, chlebeczki, makaroniki, ciasteczka jemy cukru dziesięć razy więcej, niż gdybyśmy jedli łyżkami cukier z cukierniczki. Pszenica w największym stopniu przyczynia się do stłuszczenia wątroby i potem marskości wątroby.
Następna rzecz. Przemysł spożywczy dodaje cukier prawie do wszystkich wytwarzanych produktów. W naszych domach królują pszenica i cukier, i dlatego jesteśmy otyli, mamy wiele innych problemów sercowych, krążeniowych i wątrobowych i psychoemocjonalnych .
Natomiast węglowodany złożone, czyli te zawarte w kaszach rozkładają się stopniowo i nie powodują nagłych skoków glukozy we krwi. Proces jest spowolniony, wydłużony w czasie i tym się różnią te dwa rodzaje cukrów.
Jakie mięso powinniśmy jeść?
Różni ludzie mają różne predyspozycje do tego, żeby w ogóle jeść mięso. Możemy wskazać mniej więcej cztery kategorie ludzi. Są tacy, którzy mogą jeść więcej mięsa, bo mają do tego genetyczny uwarunkowania, a są tacy, którzy mięso mogą jeść raz na kilka dni bądź tygodni. Żaden człowiek nie ma konstrukcji zwierzęcia mięsożernego pełnego, tak jak psy czy lwy.
Każdego pacjenta po pięćdziesiątce proszę o zrobienie sześciodniowego raportu żywieniowego. Jak widzę, co ludzie nieraz jedzą, to aż się płakać chce: rano mięso, w południe mięso, wieczorem mięso, i to mięso, czyli białko, jest połączone z kluchami, chlebami, ziemniakami. Takie jedzenie musi człowieka uszkodzić.
Jak już mówiłam, najgorszym mięsem jest wieprzowina. Wyznawcy pewnych religii świata mięsa wieprzowego nie jedzą, co im dobrze na zdrowie wychodzi.
A w Polsce króluje świnia, a dlaczego nie baranina czy jagnięcina (najlepsze mięso ze wszystkich mięs)? Jagnięcina ma cechy nie tylko tłuszczów zwierzęcych, ale także tłuszczów roślinnych, czyli też zawiera nienasycone kwasy tłuszczowe. A my nic, tylko bazujemy na tych świniach. Dlatego jesteśmy tak schorowani, głównie kardiologicznie. Otyłość też nie wynika tylko z jedzenia cukru, ale również z zakwaszenia, o czym mówiliśmy wcześniej.
Ponadto każde mięso, które jest sztucznie wędzone, zawiera używane do sztucznego wędzenia azotany, które w naszym organizmie ulegają przemianie w nitrozaminy. A to są rakotwórcze związki, więc ludzie jedzący wędliny na okrągło, niestety oprócz różnych kilkunastu dodawanych tam niekorzystnych dla zdrowia substancji, wchłaniają jeszcze rakotwórcze.
Jest jeszcze jedno zjawisko związane z mięsem – znów najbardziej z wieprzowiną. W komórkach mięśniowych jest węglowodan złożony o skomplikowanej nazwie. Podobny mamy w naszych kosmkach jelitowych i śródbłonkach naczyń tętniczych. Jeżeli mięso spożywamy przez kilkadziesiąt lat, nasz układ immunologiczny, który uczy się sekwencji różnych obcych struktur, żeby zapamiętał, która jest dobra a która zła, może przestać rozróżniać te struktury i zacznie zwalczać nasze. W ten sposób może dojść do autoimmunologicznego zapalenia jelit.
Jak dużo mięsa powinniśmy spożywać?
Przeciętny człowiek powinien jeść mięso może dwa, trzy razy w tygodniu. Ja należę do takich mięsożerców, ale jem mięso tylko wtedy, kiedy trafię na ekologiczne, innego nie dotykam. Na szczęście w Polsce można kupić ekologiczne produkty.
Jest ważne, czy mięso pochodzi z ekologicznego organicznego chowu, czy też z przemysłowego chowu konwencjonalnego – czyli takiego, w którym zwierzęta dostają paszę na bazie genetycznie modyfikowanej soi i kukurydzy, do której dodaje się antybiotyki, hormony wzrostu, żeby szybko taki np. kurczak urósł. To niesamowicie truje człowieka. Ale nawet jeśli mamy mięso ekologiczne, to nie możemy codziennie go jeść, bo nie ma takiego człowieka na Ziemi, który to wytrzyma. Musi zacząć kiedyś chorować. Z mięsem nie można przesadzać.
Z kolei moje wieloletnie doświadczenie mówi mi, że całkowicie bez białek, czyli jedząc tylko rośliny, człowiek nie byłby w stanie przeżyć w zdrowiu długich lat; ja nie widziałam stuletniego człowieka, karmiącego się wyłącznie roślinami. Nie da się, bo my nie jesteśmy roślinożercami, nie mamy dwóch żołądków, mamy inną strukturę enzymów trawiennych, czyli człowiek jest takim wszystkożercą. Jemy i mięso, i rośliny, strączki, jajka, ryby, drób. Człowiek dorosły powinien zjeść nie więcej niż około jednego grama białka na kilogram wagi na dobę, a Polacy jedzą dziesięć razy więcej.
Pisze Pani w swojej książce ,,Od lekarza do kucharza’’, cytuję: „Najgorzej jest ze zmianą nawyków” i „To jest poza »rozumem«, podobnie jak w przypadku próby odstawienia narkotyków. Próby odstawienia kluseczków, pizzy, ciast, chleba zawierających to zboże daje objawy podobne do głodu narkotycznego. Pszenica wywołuje napady wilczego apetytu i wiecznego głodu, szczególnie wieczorem, i jedzenia ponad miarę wyrabianych z niej produktów. A one często idą w parze z cukrem, tłuszczami trans i mlekiem – i specjaliści alergolodzy, diabetolodzy, psychiatrzy, kardiolodzy, gastroenterolodzy, pediatrzy i inni mają z czego żyć”. Wspomniała Pani już na początku naszej rozmowy trochę o tych nawykach, ale czy ma Pani tutaj jakąś radę dla naszych czytelników, jak z tymi nawykami złymi walczyć, jak wyrabiać sobie nawyki prawidłowe o których Pani mówi?
Przede wszystkim trzeba się uczyć zasad zdrowego żywienia, które są wypracowane przez naukę, doświadczenie, historię, ewolucję. Ujęłam wszystko to, co dotychczas wykryto, odkryto i doświadczono w swojej książce. Jeśli tego nie znamy, skąd mamy wiedzieć, jak żyć, co kupować, co z czym łączyć, jak przygotować, co jaką ma wartość?
Coraz więcej jest świadomości wśród ludzi zdrowych, średnio chorzy najczęściej to lekceważą. Dopiero gdy ktoś spadnie na samo dno i zagraża mu utrata życia albo kalectwo, wtedy rzeczywiście potrafi zrobić wszystko, bo nie ma chorób nieuleczalnych.
Z każdej ścieżki choroby można zawrócić, no chyba że jest to nowotwór z trzydziestoma przerzutami i już nie ma żadnej tkanki zdrowej.
Wszystkie choroby są w pewnym stopniu do cofnięcia, więc to nawyk jest programem, który nabywamy od dzieciństwa. Podam przykłady: dziecko jest chore i mama chce mu zmienić nawyk żywieniowy, sama źle je nauczyła. Dziecko ma siedem lat i teraz trzeba mu powiedzieć, że ma nie jeść bułeczki, choć jest taka dobra, ale babcia daje dziecku po kryjomu słodycze albo jedzenie, którego nie powinno jeść. Babcia nie ma świadomości, ponieważ kiedyś jadła odmianę pszenicy, która nie była tak szkodliwa, więc babcia może nie rozumieć.
Pamiętam moje dzieciństwo tuż po zakończeniu wojny, po wojnie nie było mięsa i pszenicy dostępnych na co dzień, a jedynie od święta, więc ludzie codziennie się nie niszczyli. Wchodząc do sklepu nie trzeba się było martwić, że znowu kupię zatrute jedzenie, bo wszystko było organiczne. A my dzisiaj polujemy jak człowiek z epoki kamienia na zdrową żywność.
Na zmianę nawyku nie pozwala nam często presja środowiskowa. Tam, gdzie cała rodzina akceptuje zmiany, bo ma jednego chorego, łatwiej tego dokonać, a jeszcze przy wsparciu świadomej babci czy znajomych, to świetnie.
Wiele lat temu, kiedy mieszkałam w Stalowej Woli, próbowałam przekonać znajomych, że dlatego chorują, bo robią tak a nie inaczej. Skłaniałam ich do zmiany sposobu żywienia, ale oczywiście nikt mi nie wierzył. Leczyli się jakimiś sterydami, co do niczego dobrego nie prowadziło, tylko jeszcze do pogorszenia stanu zdrowia. W końcu pomyślałam sobie: zrobię przyjęcie z jakiejś okazji, nie powiem im, co dostali do jedzenia. Ważne, żeby to naśladowało kotleta, pasztet, torty, ale żeby było zrobione zgodnie z zasadami dobrego żywienia i ze zdrowych produktów. Wszyscy zjedli potrawy do ostatniego okruszka. Nikt nie zgadł, z czego były przygotowane. Wtedy przekonałam moich znajomych do zmian.
Czasami takim impulsem jest usłyszenie czyjegoś wykładu, przeczytanie książki, mądrego postu, ale przede wszystkim człowiek musi wiedzieć, co zrobić, bo jak nie wie, to zawsze zrobi źle.
Jestem lekarzem pięćdziesiąt siedem lat i na podstawie mojej długiej praktyki mogę powiedzieć, że pacjentów stać na zrobienie nawet najbardziej kosztownych badań, wszystko wiedzą, ale potem albo nie chce im się zacząć wprowadzać zmian, bo trzeba zrobić rewolucję w swoim życiu, albo jak już bardzo byli chorzy zaczną ją robić, a jak im się poprawi, rzucają wszystko i wracają do starych nawyków.
Jest aż tak źle?
Tak. W tym tkwi największa pułapka. Moim zadaniem nie jest podtrzymywanie zmian, tylko rozwiązywanie problemów, a potem pacjent musi sobie radzić sam. Dlatego piszę książki, dlatego jest tyle moich filmów na YouTube czy Silver TV. Nie odmawiam nikomu wykładu i dzielenia się wiedzą. To jest moja misja.
Sama byłam bardzo ciężko chora przez dwadzieścia lat, ale gdy wróciłam z zagranicy (Indii), gdzie zobaczyłam, jakie głupoty wyprawiam, jak my Polacy w ogóle żyjemy, to zrobiłam z dnia na dzień totalną rewolucję.
Mam różnych pacjentów i widzę, że świadomym ludziom aż się oczy błyszczą, oni często wzruszają się, płaczą nawet: „Boże, nie wiedziałem, tyle lat zmarnowałem, tyle pieniędzy wywaliłem”. Przeprowadzam wywiad, który trwa z półtorej godziny, żebym zajrzała w każdy zakamarek organizmu i do trzech pokoleń wstecz. Wtedy wiem o tym człowieku na tyle dużo, aby stworzyć jakiś plan diagnostyczno-leczniczy.
Jeszcze wiele nie wiemy, ale dziś im więcej wiem, tym lepszy plan leczniczy mogę człowiekowi zaoferować i jeżeli on za tym podąży, będzie zdrowy; ode mnie zależy zaledwie dziesięć procent sukcesu, a od pacjenta dziewięćdziesiąt.
Jakiego ważnego pytania nikt jeszcze Pani nie zadał w tematach, o których rozmawiamy i jaka jest na nie odpowiedź?
Proszę zauważyć, jak dużo mamy wad płodu, zaburzeń w okresie ciąży, poronień, martwych porodów, kłopotów przy samym porodzie, kłopotów ze zdrowiem dzieci wiecznie chorujących, wiecznie na coś narzekających, nadpobudliwych i tak dalej. Mnie jeszcze nikt nie zapytał, co jest tego przyczyną. Główną przyczyną jest niedobór jodu.
Nikt nie bada wysycenia jodem organizmu matki ciężarnej, a to jest bardzo ważne, w ten sposób zaczyna się nasze życie. Już w drugim miesiącu życia płodowego jeszcze nie wyglądamy jak człowiek, a już zaczyna się organizować grasica, czyli prezes układu immunologicznego, która ma tę odporność budować już w życiu płodowym. I drugi narząd, czyli tarczyca, która produkuje koks do mitochondriów, żeby wytwarzały energię. Jod i energia są po to, żeby rozwijał się mózg w płodzie, ponieważ tym różnimy się od zwierząt, że my rodzimy się z wielką głową i małym tułowiem, bo nam jest potrzebny przede wszystkim mózg, który nas odróżnia od świata zwierzęcego.
Nikt tych badań kobietom ciężarnym nie robi, owszem dostają jakieś tabletki z jodem dawkowane na oko, co wystarczy do tego, żeby kobieta nie miała jakichś wielkich problemów w samej tarczycy. Ale tego jodu nie wystarczy dla płodu, który go zabierze od matki, przez co ona wpada w ciążową niedoczynność tarczycy. Dostaje sztuczny hormon i wszystko zaczyna się walić…
Myślę więc, że to chyba jest najbardziej bolesna sytuacja, o którą mnie nikt nie pyta, a kiedy to mówię, często jest przyjmowane z niedowierzaniem.
I co najgorsze, Polacy to lekomani, a już zwłaszcza teraz panuje jakieś szaleństwo nieprzemyślanej suplementacji branej na oko, leczenia bez badań, które też niestety powoduje zakwaszanie, zatrucie i nowe choroby.
Dziękuję za rozmowę.
Danuta Myłek – dr n. med. jest specjalistą w zakresie alergologii i dermatologii. Była jednym z pierwszych lekarzy, który 21 lat temu rozpoczął akcję promocji karmienia piersią, jako metody zapobiegania alergii, miażdżycy i innym chorobom. Jest członkiem – założycielem Polskiego Komitetu Upowszechniania Karmienia Piersią (1990). Od 1995 roku jest jedynym polskim członkiem naukowym prestiżowej alergologicznej organizacji naukowej: American College of Asthma, Allergy and Clinical Immunology za zasługi w rozwoju alergologii światowej. Jest członkiem European Academy of Allergy and Clinical Immunology oraz Polskiego Towarzystwa Alergologicznego. Autorka książek: „Alergie”, „Od lekarza do kucharza”, „Oswoić alergie”.