polityka.pl
Dariusz Chętkowski
Oderwana od życia. Matura z polskiego to kwintesencja pisowskiej edukacji
W jednym temacie „Pan Tadeusz” Adama Mickiewicza, w drugim „Noce i dnie” Marii Dąbrowskiej. Cieszę się jako nauczyciel, który wykonuje swoje obowiązki, i wpadam w rozpacz jako intelektualista.
Klasa biologiczno-chemiczna, która w tym roku pisze maturę, miała 12 kartkówek z „Pana Tadeusza”. Uczniowie uważali, że zwariowałem. Jednak to nie ja jestem wariatem, ale Przemysław Czarnek, który każe nastolatkom czytać w całości ten bardzo długi poemat z XIX w. (prawie 10 tys. wersów poezji) i potem robi z niego maturę. Ja tylko realizuję wytyczne ministra edukacji i nauki.
„Pan Tadeusz”. Nastolatki się cieszą
Moi uczniowie nie kryli radości, gdy dzisiaj rano zobaczyli tematy wypracowań maturalnych. Ponad rok temu, gdy pisali kartkówki z „Pana Tadeusza”, byli źli, iż uczą się rzeczy kompletnie niepotrzebnych. Obiecywali, że mnie „zabiją”, jeśli to im się do niczego nie przyda. Oczywiście, w życiu im się to nie przyda ani trochę, chyba że chcą po studiach lekarskich wypisywać recepty wierszem. Jednak na maturze z języka polskiego, która jest kompletnie oderwana od życia, znajomość epopei narodowej to klucz do sukcesu.
Nie było mnie dzisiaj na sali egzaminacyjnej, nie widziałem więc na własne oczy radości z „Pana Tadeusza”. Koleżanki, które były w zespole nadzorującym, opowiadały, że maturzyści uśmiechali się od ucha do ucha. Cieszyli się, że nie zmarnowali czasu, gdy musieli czytać Mickiewicza. Lubię uśmiechy nastolatków, jednak nie podzielam ich powodu do radości. Mamy anachroniczny kanon lektur, mamy kompletnie przestarzałą maturę, uczymy rzeczy, których przydatność kończy się na sali egzaminacyjnej. To jest egzamin dojrzałości tylko z nazwy.
Moi maturzyści zrozumieją to bardzo szybko. Gdy trzeba będzie na studiach medycznych napisać prosty tekst, okaże się, że trzynastozgłoskowcem daliby radę, natomiast współczesną polszczyzną jakoś im nie idzie. Wtedy nikomu nie będzie do śmiechu. Wykładowcy będą pytać, czego uczyliście się w liceum, jeśli nie umiecie sprawnie pisać po polsku. Odpowiedzą, że uczyli się wielbić tradycję. Mieli 12 kartkówek z „Pana Tadeusza” i ani jednej ze znajomości współczesnej prasy. Na lekcjach języka polskiego zamiast współczesności była tradycja. Dzięki temu dobrze zdali maturę. Czy to źle, że uczyli się tego, co jest potrzebne na egzaminie dojrzałości?
Matura z przeszłości
Tegoroczna matura z języka polskiego to kwintesencja pisowskiej edukacji. W jednym temacie „Pan Tadeusz” Adama Mickiewicza, w drugim „Noce i dnie” Marii Dąbrowskiej. Cieszę się jako nauczyciel, który wykonuje swoje obowiązki (przygotowuję uczniów do matury), i wpadam w rozpacz jako intelektualista (nie przygotowuję uczniów do odbioru współczesnej kultury). Nikt już chyba nie ma wątpliwości, iż czytanie prasy i najnowszej literatury to jest prywatna sprawa każdego licealisty. Wymagania maturalne dotyczą tylko przeszłości. Jeśli chodzi o znajomość współczesnej kultury, absolwent szkoły średniej może być analfabetą, liczy się wyłącznie to, co wie o tradycji.
Moi uczniowie otwarcie mówią, że nauka w liceum przekonuje ich, iż polska kultura nie ma niczego do zaoferowania poza tradycją. Jeśli chcą czytać coś wartościowego i współczesnego, czytają po angielsku. Język polski przestał być dla ambitnej młodzieży językiem kultury i nauki. Na wyższym poziomie, czyli niepotocznym, jest wyłącznie mową naszych dziadów i pradziadów. Kiedy od wielkiego dzwonu zadaję klasie jakiś współczesny temat do opracowania, dziwi mnie niewprawny język, jakim posługują się uczniowie. Pięknie po polsku potrafią pisać o bólu Jana Kochanowskiego po śmierci Orszulki czy o tęsknocie Adama Mickiewicza do kraju lat dziecinnych, natomiast o dzisiejszych problemach chcą mówić albo potocznie (poprawiam), albo po angielsku (dziwię się).
Jeśli nauka języka polskiego w liceum nadal będzie prowadzona wyłącznie na podstawie dzieł, które kochali nasi przodkowie, a nas one ani ziębią, ani grzeją, dojdzie do totalnej zapaści w posługiwaniu się językiem ojczystym. Polski będzie używany przez młodych ludzi tylko potocznie, natomiast na wyższym poziomie wykształceni Polacy nie będą potrafili się nim posługiwać, chyba że trzeba mówić o tradycji. Już teraz pracownicy uczelni ze zdumieniem odkrywają, iż studenci, którzy świetnie zdali maturę, nie potrafią sprawnie pisać po polsku. Szanowni Uczeni, zadajcie studentom temat o tradycji w „Panu Tadeuszu”, a zobaczycie, jak pięknie piszą. Gdyby studia w Polsce ograniczały się do nauczania przeszłości, np. na studiach lekarskich uczono by jedynie XIX-wiecznej medycyny, wykładowcy byliby zachwyceni sprawnością językową studentów.
Lepiej z maturą nie będzie
Nie łudzę się, żeby PiS dostosował egzaminy do wymagań współczesności. Kolejne roczniki też nie mają złudzeń, jak będzie wyglądała ich matura. Doszły mnie dzisiaj słuchy, że młodsze klasy przyjęły z ulgą tematy tegorocznej matury z języka polskiego. Przekonali się, że czytanie niepotrzebnych dzieł (tak traktuje się kanon lektur szkolnych) jest jednak potrzebne: można lepiej zdać maturę. To przykre, że młodzież zaakceptowała, iż nauka jest tylko po to, aby dobrze zdać egzamin. Rzeczy naprawdę potrzebnych w życiu szkoła nie uczy.
Na szczęście nie cała młodzież uznała, iż tak być musi. Ostatnio odkryłem, iż w moim liceum nauka polszczyzny odbywa się nie tylko na lekcjach języka polskiego. Działa jeszcze wolne koło debat (w całości w rękach uczniów), gdzie porusza się tematy pomijane w programie albo wręcz zakazane. Ostatnio zaproszono mnie do udziału w debacie o portalach randkowych. Tak naprawdę mówiono tam o seksualności we współczesnym świecie w kontekście filozoficznym, psychologicznym, socjologicznym i artystycznym, kwestia portali była tylko przykrywką. Cała dyskusja oparta została na współczesnych tekstach kultury, było więc bardzo ciekawie i niezmiernie atrakcyjnie.
Też bym tak chciał uczyć na lekcjach języka polskiego, ale nie mogę. Muszę trzymać się – jak każe Czarnek – podstaw programowych, a te są oparte na tradycji. Na szczęście z treści poruszanych na debatach nie ma egzaminu maturalnego, więc uczniowie mogą dyskutować o tym, co naprawdę ich interesuje. Na lekcjach musimy trzymać się wytycznych, a te są tak anachroniczne, że młodzież na zakończenie nauki języka polskiego obiecuje sobie nigdy więcej nie sięgać po rodzimą literaturę. Po napisaniu wypracowania o „Panu Tadeuszu” albo „Nocach i dniach” maturzyści odwrócą się do swoich nauczycieli plecami i powiedzą: „Zrobiliśmy to, co nam kazaliście. Teraz możecie nas pocałować w d…”. Wolałbym, aby byli zadowoleni z tego, że uczyli się języka polskiego, i przekonani, iż to ma większy sens niż dobrze zdana matura. Dopóki jednak Czarnek rządzi edukacją, taka postawa nie jest możliwa.