kultura.onet.pl
Amelia Sarnowska
1.09.2023
DR MIKOŁAJ MARCELA O KANONIE LEKTUR. „JAK POBÓR DO WOJSKA. WSZYSCY MAJĄ MYŚLEĆ TAK SAMO”
Dr Mikołaj Marcela, pisarz i wykładowca akademicki, jest za usunięciem ze szkół kanonu lektur. — Byłoby to z pożytkiem dla wszystkich, w tym samych nauczycieli, którzy między sobą powtarzają, że ile można wciąż czytać jedno i to samo — przyznaje w rozmowie z Onetem. Pierwsze skojarzenia z kanonem lektur? — Powszechny pobór do wojska w XIX w., bo tak naprawdę to dwa powiązane procesy — odpowiada.
Amelia Sarnowska: „Kanon lektur”. Jakie masz z tym pierwsze skojarzenia?
Mikołaj Marcela: Powszechny pobór do wojska w XIX w., bo tak naprawdę to dwa powiązane procesy. Z jednej strony powszechna armia, a z drugiej kanon literatury — pisał o tym świetnie Peter Sloterdijk w „Regułach dla ludzkiego zwierzyńca”. To one charakteryzują klasyczny okres mieszczański, epokę „uzbrojonego i oczytanego humanizmu”. Kanon miał sprawić, że czytając to samo, określona grupa ludzi zacznie myśleć to samo i zachowywać się w podobny sposób.
Jak myślę „kanon”, to myślę o XIX w. i dziewiętnastowiecznym wyobrażeniu o świecie, w którym wszyscy czytają to samo, także dlatego, że nie istnieją jeszcze praktycznie żadne inne media i jesteśmy skazani na stosunkowo niewielki wybór tekstów. To jedna rzecz. Ale słysząc „kanon”, myślę też: nieporozumienie w XXI w.
Nieporozumienie?
Tak. Bo żyjemy już jednak w świecie postliterackim, a nie literackim — jak jeszcze było, powiedzmy, do połowy XX w.
Przy całym moim szacunku do literatury, a jestem literaturoznawcą z wykształcenia. Żyjemy już w świecie, w którym oglądamy raczej oglądamy te same seriale i filmy (np. „Grę o tron” czy „Stranger Things”) oraz gramy w te same gry („The Last of Us” czy „Wiedźmina”) — czytamy też często te same książki (np. serię o Harrym Potterze czy sagę „Zmierzch” — także dlatego, że zostały zekranizowane), ale na pewno nie te, co w szkole. Bo w szkole czyta się dziś to, co mało kto przeczytałby z własnej, nieprzymuszonej woli — a już na pewno jako nastolatek. I pytanie, czy to ma sens.
Jak oceniasz kanon szkolny, który obowiązuje obecnie?
Mój głos może być tu odebrany radykalny, ale lubię być radykalny, bo radykalizm pochodzi od łacińskiego słowa radix, czyli korzeń. Czyli powrót do korzeni.
Dla mnie kanon literatury w obecnym kształcie nie ma w ogóle sensu i w ogóle go nie potrzebujemy. Kanon, jako lista lektur do przeczytania, w takim świecie mija się już z celem. Znacznie bliższe jest mi to, co jakiś czas temu zaproponowała Aleksandra Korczak, zdaniem której potrzebujemy dziś kanonu rozumianego jako zbiór tematów, które należałoby poruszyć na lekcjach języka polskiego. Pod kątem literackim, ale i kulturowym. I pozostawić autonomię nauczycielom w zakresie tego, jakie teksty literackie chcieliby do tych tematów dobrać.
Dzisiaj musimy na lekcjach podążać za listą, w dodatku ułożoną od tekstów najstarszych do najnowszych.
Chronologia wydaje się poniekąd sensowna.
Z jednej strony tak, bo teoretycznie tak to właśnie „leciało”.
Sam z kolei zabiegam (i na prowadzonej przeze mnie Sztuce pisania tak to funkcjonuje), żeby jednak zaczynać od współczesności. Bo to ona jest dla nas najbardziej zrozumiała. My, jako nauczyciele, możemy wprowadzać szersze konteksty i cofać się z tekstami do przeszłości, by dzięki temu razem odkrywać, jak współczesne teksty czerpią z przeszłości — i w ten sposób wchodzić łatwiej w starszą literaturę, której język jest dziś znacznie trudniejszy do zrozumienia. A podejmowana tematyka — z perspektywy młodego człowieka — jest co najmniej dziwna.
Poznawanie tekstów literackich od tych najstarszych — i skupianie się przed większość szkoły na lekturach sprzed XX w. — jest też szkodliwe z jeszcze jednego powodu. I widzę to nie tylko jako nauczyciel, ale też juror konkursów literackich. Czytając prace i próby prozatorskie uczniów widzę, jak wiele złego robi złego kanon na poziomie szkoły średniej. Bo jeszcze w podstawówce jest sporo tekstów uzupełniających, które są nieco bardziej na czasie: które da się dziś czytać i które podejmują tematykę istotną z naszej, współczesnej perspektywy. Natomiast na poziomie ponadpodstawowym ludzie czytają teksty, które często w żaden sposób do nich nie przemawiają. Napisane są językiem, który uwstecznia językowo, kiedy ci uczniowie zaczną już sami pisać. I to naprawdę widać — uczniowie z podstawówek często piszą lepiej niż ci ze szkół ponadpodstawowych… Bo czytają teksty, które rozumieją i są dla nich ciekawe.
Bo nie mają na lekcjach do czynienia z prozą, która pisana byłaby ich językiem.
I potem mamy wypracowania i prozę pisaną składnią XIX-wieczną oraz próby poetyckie pisane językiem Mickiewicza. Bo uczniowie po szkole nie wiedzą dziś, że współcześnie żyją jeszcze jacyś poeci i poetki. Ich wiedza kończy się na Wisławie Szymborskiej. A czy po tej Szymborskiej byli jeszcze jacyś poeci? I czy w ogóle ktoś jeszcze dziś uprawia coś takiego, jak poezja? Tego już nie wie prawie nikt po szkole (śmiech).
Dlatego powtórzę: coś takiego jak kanon nie jest w dzisiejszej szkole potrzebne. Robi więcej szkody niż pożytku. Uważam też, że to właśnie kanon odpowiada za to, że my dziś coraz mniej czytamy. Współczesna szkoła zabija miłość do czytania.
Chyba że literackich klasyków.
Są oczywiście osoby, które odkrywają już w wieku szkolnym piękno „Pana Tadeusza”. Ja to szanuję i podziwiam. Jednak zdecydowana większość kończy polską szkołę z traumą lekturową. A być może, gdyby nikt nie zmuszał ich do czytania takich tekstów, gdy nie są na to gotowi, z chęcią wróciliby do nich w przyszłości.
Co twoim zdaniem wymaga dziś najpilniejszych zmian, jeśli chodzi o nauczanie literatury?
Nie wydzielałbym tutaj osobno literatury. W polskiej szkole mamy dziś za mało innych mediów i korespondencji między nimi. Za mało jest współczesnych tekstów kultury.
Po takim programie człowiek jest bardzo słabo przygotowany do uczestniczenia we współczesnej kulturze. Nie jest m.in. w ogóle przygotowany na odbiór sztuki współczesnej. I potem taki młody wchodzi do muzeum czy galerii sztuki nowoczesnej i staje przed tymi dziełami bezradny. Podobnie jest z literaturą najnowszą. I jeśli po szkole z obecnym kanonem ktoś chciałby wziąć się np. za lekturę „Pierścieni Saturna” W.G. Sebalda, to odbije się być może od niej tak samo, jak od tych dzieł sztuki współczesnej. Bo nie będzie wiedział, o co w ogóle w tym wszystkim chodzi i po co ktoś coś takiego w ogóle wymyślił.
Także z jednej strony: więcej współczesności, z drugiej — nie deprecjonując literatury — zwróciłbym jednak uwagę na to, że żyjemy już w społeczeństwie postliterackim. I że od co najmniej kilkudziesięciu lat mamy bardzo silne związki literatury z innymi mediami. I fajnie byłoby móc z tego korzystać. Bo to jest dziś najbogatszy grunt, jeśli chodzi o kluczowe tematy i problemy. A zarazem też sposób na to, jak zachęcać dziś do czytania.
Odszedłbym od sztywnego kanonu, zostawiając większą autonomię nauczycielom, którzy mogliby uzgadniać listę lektur na bieżąco z samymi uczniami. I byłoby to z pożytkiem dla wszystkich, w tym samych nauczycieli, którzy między sobą powtarzają, że ile można wciąż czytać jedno i to samo.
Nauczyciele też stają się dziś w Polsce ofiarami kanonu.
Nawet dla nich teksty z obecnych list lektur są już przestarzałe i nudne. I sami nie za bardzo wiedzą, co z tym zrobić.
Książki takie jak „Jądro ciemności” Josepha Conrada czy „Dżuma” Alberta Camusa, które autentycznie są wciąż w stanie wywrzeć na nas wrażenie, da się policzyć na palcach jednej ręki. Takie, które podejmowałyby tematy, które także dla młodych wydają się dziś istotne.
Czy jest jakiś tytuł, który bez mrugnięcia okiem natychmiast usunąłbyś z kanonu?
Szczerze mówiąc, ani żadnego bym nie usunął, ani żadnego nie dodał. Kwestię doboru lektur zostawiłbym w dużej mierze decyzji samym nauczycielom.
Prędzej zastanowiłbym się nad wprowadzeniem dużych tematów zamiast spisu lektur. Zagadnień i związanych z nimi problemów, które powinny być na lekcjach poruszane, jak np. wspólnota, sprawczość czy indywidualizm.
Jaki byłby twój największy zarzut do polskiego szkolnictwa ostatnich lat?
Dla mnie najgorsza jest próba jeszcze większego ograniczania autonomii szkoły, i to pod przykrywką narracji, zgodnie z którą ta autonomia jest dziś poszerzana. Każda szkoła powinna mieć możliwość podejmowania współpracy z takimi stowarzyszeniami, z jakimi uznaje to za stosowne, dlatego dla mnie kolejne próby wprowadzenia Lex Czarnek są czymś niedopuszczalnym.
Rozumiem, jak wielkim problemem dla szkolnictwa jest dziś to, co o edukacji myśli i mówi minister Przemysław Czarnek, ale dla mnie to jest tylko powierzchnia, a nie głębia. A jeśli chodzi o to, co pod powierzchnią, największym problemem jest to, co my dziś myślimy o szkole: że musi być kanon lektur, że muszą być przedmioty takie jak język polski, że szkoła musi mieć konkretne wytyczne. Że musi być przymus, oceny i egzaminy. To jest zdecydowanie większy problem niż którykolwiek minister we własnej osobie. Bo szkoła może wyglądać zupełnie inaczej i funkcjonować w innym modelu — takim, który ma sens w XXI .
Ministrowie przychodzą i odchodzą, natomiast szkoła — w tym samym modelu i z jednym, od lat tym samym pomysłem — pozostaje. I trwa już w tym kształcie od mniej więcej dwustu lat. Bo zmieniliśmy w gruncie rzeczy niewiele.