wokolszkoly.edu.pl
Jarosław Pytlak
DOŚWIADCZENIA DYREKTORA PYTLAKA # 1 – LISTY DO U.
„Pragnę tworzyć szkołę, w której harcerski entuzjazm łączy się z trzeźwym podejściem do nauki, traktowanej równocześnie jako powinność i jako inwestycja w samego siebie. Szkołę, której jest się zarazem współgospodarzem, partnerem i entuzjastą. Taką wreszcie, w której prawdziwy zespół nauczycieli nie tylko uczy, lecz również, jak profesor Dmuchawiec z „Szóstej klepki” Małgorzaty Musierowicz, pomaga uczniom „przejść przez to piekło, które zwie się młodością”. (Jarosław Pytlak, 1996)
W kręgach odległych od Ministerstwa Edukacji i Nauki toczą się obecnie lokalnie liczne dyskusje na temat nowej, lepszej szkoły. Często wskazuje się w nich na potrzebę usamodzielnienia uczniów. Póki co jednak, rzeczywistość podąża w kierunku dokładnie przeciwnym – minister Czarnek zapowiada przywrócenie w szkołach właściwej, jego zdaniem, hierarchii. Nauczyciel ma być przewodnikiem, a uczeń… uczniem właśnie, z szacunkiem dla autorytetu i pilnością w zdobywaniu wiedzy pod jego kierunkiem, w zakresie wyznaczonym przez państwo.
Podejrzewam, że wielu nauczycieli zgodziłoby się z tym poglądem pana ministra. Zbyt dużo mają codziennych kłopotów z nader swobodnym podejściem młodych ludzi do szkolnych obowiązków. Powoli jednak rośnie grupa przekonanych, że autorytet przynależny z urzędu funkcji pełnionej w szkole jest już passé. Że nie da się wrócić do jakiegoś mitycznego „złotego wieku”; trzeba raczej szukać klucza do lepszej przyszłości. Być może jest nim właśnie uczniowska samodzielność. Marzena Żylińska ujęła ten pogląd w zgrabnym bon mocie o potrzebie przewrotu kopernikańskiego w edukacji: „Wstrzymać nauczyciela, ruszyć ucznia”. Pierwotnie chodziło o rolę młodego człowieka w procesie nauczania/uczenia się, teraz jednak postulat ów można rozciągnąć również na miejsce ucznia w społeczności szkolnej oraz jego prawo do współdecydowania o formie, zakresie i rytmie nauki.
Przytaczając jako motto tego artykułu własne słowa sprzed ponad ćwierci wieku, chcę pokazać, że już w początkach kariery dyrektora byłem rzecznikiem zaufania uczniom i przekazania im odpowiedzialności za własną naukę. Uważałem za rzecz naturalną, że szkołę współtworzą wszyscy aktorzy występujący na jej scenie. Wiara w sens samodzielności uczniów jest we mnie nadal, co i raz jednak przekonuję się, że rzecz nie jest tak prosta i jednoznaczna w praktyce, jak mogłoby się wydawać. Ba, odnoszę wrażenie, że w ostatnim czasie pośród uczniów wręcz zmalała chęć, mówiąc kolokwialnie, brania spraw w swoje ręce. Przynajmniej w mojej szkole, porównując „wygaszone” gimnazjum z powstałym na jego gruzach liceum. Przybliżę ten temat Czytelnikowi opierając się na pewnym doświadczeniu z STO na Bemowie, które świeżo stało się moim udziałem.
* * *
Zaczęło się od dorocznego sejmiku szkolnego, jaki zorganizowaliśmy, jak zwykle, w połowie marca. Tym razem nauczyciele, a także chętni rodzice i uczniowie, obradowali w ośmiu grupach tematycznych. Tradycyjnie podjęliśmy ważne sprawy dotyczące funkcjonowania naszej placówki, a wśród nich jedną zgłoszoną przez samorząd uczniowski szkoły podstawowej, dwie przez rodziców, a pozostałe – przez nauczycieli lub dyrekcję. Celowo nie wchodzę w szczegóły tego skądinąd bardzo ciekawego wydarzenia, są one bowiem tematem na osobny artykuł. Dla niniejszego wywodu ważne jest tylko, że żadna propozycja tematu nie wpłynęła od samorządu uczniowskiego naszego liceum, a spośród ponad setki uczniów tej szkoły na obrady w sobotnie przedpołudnie, pomimo zaproszeń i zachęty ze strony nauczycieli, pofatygowały się zaledwie osoby. Byłem tym bardzo zawiedziony, tym bardziej, że idea sejmiku jest moim ukochanym dzieckiem, mającym służyć obywatelskiej edukacji w naszej placówce. Swoim rozczarowaniem podzieliła się ze mną także jedna z nauczycielek, która napisała:
Bardzo bym chciała wiedzieć, co takiego może sprawić, by moim uczniom się chciało działać, wiedzieć, szukać….Ten ich tumiwisizm wyłącza i moją energię edukacyjną, i dlatego to mnie jeszcze bardziej martwi.
Co w sercu, to na języku, postanowiłem więc zwrócić się z naszymi frustracjami do samych zainteresowanych, korzystając z pewnego, zdobytego wcześniej w tym roku szkolnym doświadczenia, któremu najpierw poświęcę tutaj kilka zdań.
* * *
Nasze liceum powstało z założeniem, że będzie szkołą dla uczniów niekoniecznie wybitnych, jeśli chodzi o osiągnięcia w nauce, natomiast pełnych dobrej woli i zaangażowanych w życie jej społeczności. Jak dotąd, z tym ostatnim wychodzi średnio, co po części przynajmniej składaliśmy na karb pandemii. Zdalne zakończyło się jednak z górą rok temu, a aktywność ogółu młodzieży nadal nie zachwyca.
Poszukując metod wciągnięcia młodych ludzi do rozmowy o sprawach szkolnych, jeszcze jesienią przeprowadziliśmy, tytułem eksperymentu, debaty uczniowskie. Kanwy do pierwszych dyskusji dostarczyły trzy listy, napisane przez dwie nauczycielki oraz przeze mnie. Każde z nas opisało jeden problem, z jakim zetknęliśmy się w pracy, w relacji z uczniami. Jednej z koleżanek chodziło o incydent na wycieczce, którą kierowała, dość błahy, bo dotyczący szczegółu jej programu, ale zakończony telefoniczną interwencją rodzica. Była tym zmartwiona, bo jej zdaniem można to było załatwić na miejscu, pomiędzy uczniami a nauczycielami. Druga dała w liście wyraz swojemu rozżaleniu z powodu fatalnej frekwencji na innej wycieczce, na którą, choć powiązana była z programem lekcji języka polskiego, zorganizowana w godzinach zajęć szkolnych i sfinansowana z budżetu naszej placówki, nie pojechała ponad jedna trzecia zobowiązanych do tego uczniów. Większości z nich uznała po prostu, że… nie warto. Z kolei ja opisałem bardzo frustrującą mnie kwestię złożenia kwiatów na grobie zmarłego nauczyciela, w rocznicę jego śmierci, do czego samorząd uczniowski, mimo prośby, nie zdołał wyłonić stosownej reprezentacji.
Dyskusje odbyły się w mieszanych, międzyklasowych grupach uczniów. W każdej z nich rola nauczyciela ograniczyła się do odczytania przydzielonego tej grupie listu, cała reszta odbyła się pomiędzy uczniami, których przedstawiciele zrelacjonowali potem wnioski z tej wymiany zdań na ogólnym forum. I proszę mi wierzyć, było to dla nas (nauczycieli) rewelacyjne doświadczenie. Młodzi ludzie poradzili nam, jak na przyszłość postępować, żeby uniknąć podobnych frustracji. I były to rady życzliwe i konstruktywne.
* * *
Pamiętając owe doświadczenie postanowiłem posłużyć się tą samą metodą, by dowiedzieć się, dlaczego uczniowie nie zaangażowali się w sprawę sejmiku, i co ewentualnie jako nauczyciele możemy uczynić w przyszłości, by ich do tego skutecznie zachęcić. Znowu napisałem list, uczniowie podzielili się na cztery grupy, które tym razem dyskutowały wszystkie na ten sam temat. Treść listu przytaczam tutaj w całości.
Drodzy Uczniowie!
Kiedy jakiś czas temu wraz z panią Agnieszką i pania Martą poprosiliśmy Was o przedyskutowanie nurtujących nas problemów, nie przypuszczaliśmy, że Wasze przemyślenia będą tak owocne. Dzięki temu dowiedzieliśmy się, jak lepiej organizować pielęgnowanie pamięci zasłużonego, a zmarłego przedwcześnie nauczyciela z naszej Szkoły, oraz jak organizować i jak prowadzić szkolne wycieczki, aby nie przeżywać niepotrzebnych frustracji. Zachęcony tamtym doświadczeniem zwracam się dzisiaj do Was z kolejnym problemem, ważnym dla mnie jako dyrektora naszego Liceum, które cały czas budujemy. Chciałoby się, żeby wspólnie.
18 marca odbył się doroczny Sejmik STO na Bemowie. W ośmiu grupach dyskutowaliśmy o różnych ważnych sprawach, od organizacji dnia szkolnego, poprzez kalendarz imprez i funkcjonowanie Szkolnej Galerii Sztuki, po zasady, jakie akceptować powinni rodzice zapisujący swoje dzieci do naszej szkoły. Idea Sejmiku wzięła się z chęci wypełnienia treścią określenia naszych placówek, jako społeczne, czyli będące przedmiotem zainteresowania i zaangażowania całej społeczności: uczniów, ich rodziców i nauczycieli. Niestety, w tym święcie demokracji, które przyniosło sporo wniosków na przyszłość, uczniów Liceum reprezentowały… dwie osoby. Samorząd Uczniowski LO nie zaproponował żadnego tematu do dyskusji…
W tym miejscu pierwsze, najważniejsze pytanie: Co jest przyczyną, że nie zaangażowaliście się w to przedsięwzięcie?
Może po prostu Wam się nie chce? A jeśli tak, to czy mamy szansę uczynić coś, byście chcieli?!
A może wszystko jest w porządku, więc nie widzicie potrzeby, żeby się angażować? A jeśli tak, to powiedzcie, proszę, chociaż, co jest tak bardzo w porządku, że nie chcecie korzystać z możliwości współudziału w decydowaniu o szkole?!
Może nie wierzycie, że macie wpływ na to, co dzieje się w szkole? Jeśli tak, to jakie doświadczenia spowodowały, że tak uważacie?!
A może macie, po prostu, na wszystko „wywalone”. A jeśli tak, to czy nie szkoda Wam czasu spędzanego w szkole?!
Tyle jeśli chodzi o Sejmik, ale problem wychodzi też w innych sytuacjach. Zrobiliśmy (na wniosek uczniów) kącik barowy w sali matematycznej. O ile wiem, chyba nie działa, a w każdym razie nikt nie potrafi mi powiedzieć, czy to posunięcie miało sens, czy nie? Szkoda pieniędzy i energii, ale czy to znaczy, że w ogóle nie ma się co szarpać, bo uczniom jest wszystko jedno?!
Mam jak najlepsze doświadczenia z akcji, którą wspólnie robiliśmy w ramach WOŚP. Dziewczyny, z którymi współpracowałem, działały super! Mam wielką wdzięczność dla ekipy uczniowskiej, która pomagała przeprowadzić zebranie informacyjne dla kandydatów. Czyli – są sytuacje, w których to działa, choć angażuje tylko niewielką część uczniów.
Czy możemy coś zrobić, żeby większej grupie uczniów zachciało się chcieć?! A może to mnie ma sensu – to w końcu jest tylko szkoła…?!
A więc: TYLKO SZKOŁA, czy AŻ SZKOŁA?! I poproszę o szczerość.
Wnioski z uczniowskich rozważań usłyszeliśmy w gronie dziesięciu reprezentantów wszystkich czterech grup, oraz trojga nauczycieli: szkolnej psycholog, koordynatora liceum, zarazem wychowawcy jednej z klas, oraz niżej podpisanego. Czego się dowiedzieliśmy?
W sprawie szkolnego sejmiku: był w sobotę i w dodatku o zbyt wczesnej godzinie, bo o 9. rano. Chęć praktykowania demokracji bezapelacyjnie przegrała u uczniów z potrzebą odpoczynku w dniu wolnym od szkoły. Zresztą, niektórzy mają w tym dniu inne zajęcia, hobby, i są niechętni wobec zawłaszczania tego czasu przez szkołę. Wybrzmiała też zacytowana wypowiedź jednego z młodych dyskutantów, który stwierdził, że ostatnią rzeczą, o której chce myśleć po szkole, jest szkoła. Cóż, ukłuło to trochę w sercu pięknoducha pedagogicznego, ale przecież w tej wypowiedzi nie kryje się nic złego.
Młodzież ze swej strony zaproponowała, by w przyszłości podebatować nad tematami sejmiku w tygodniu, w ramach zajęć szkolnych, a wnioski wnieść do sobotniej dyskusji (sam termin jest nie do ruszenia, ze względu na udział rodziców) za pośrednictwem oficjalnie wydelegowanych przedstawicieli.
Na wyższym poziomie ogólności usłyszeliśmy, że uczniowie generalnie są chętni, by angażować się na rzecz dobra szkoły, ale brakuje im motywacji. Mają małe poczucie sprawczości, choć przyznają, że czasem im się po prostu nie chce. Jako przykład braku sprawczości padła kwestia estetyki szkoły, o której „rozmowa trwa od roku, a nadal nic się nie zmieniło”. Cóż, akurat na ten temat mogę jedynie powiedzieć, że jeśli uczniowie będą tylko rozmawiać, zamiast wziąć się do dzieła, to zmiany nie będzie i przez następne dziesięć lat. Jeżeli nie podoba się kolor niektórych ścian (mnie zresztą również się nie podoba), to proszę zaproponować inny, kupimy farby i pędzle, i… zaczniemy zmienianie. A jak uczniowie zainicjują prace, to do wykończenia trudniejszych fragmentów szkoła zaangażuje fachowców. Ale dopiero wtedy.
Co do kącika barowego zgodziliśmy się bez trudu, że miejsce, w którym się znajduje (choć kiedyś wybrane wspólnie), nie jest dobre. Padła inna propozycja, zmienimy.
Uczniowie wskazali, że akcja na rzecz WOŚP wyszła tak dobrze, bo była dobrze skoordynowana, nagłośniona, z celem w pełni zrozumiałym dla wszystkich. Jeśli podobnie ma być z Sejmikiem (i innymi ważnymi imprezami), to musi być lepsza informacja, a organizacja z większym wyprzedzeniem. Za szczególnie ważne uznali, żeby zawsze była wyraźnie wskazana osoba decyzyjna, i że powinien to być nauczyciel. Cóż, to byłoby tyle w kwestii chęci i gotowości do samoorganizowania się. Póki co, raczej nie. Generalnie oczekują, że nauczyciele będą inspirować i wspierać ich aktywność. Tego chcieliby szczególnie ze strony wychowawców klas. Uważają, że pewne wymagania aktywności w szkole społecznej być powinny, i wcale nie mają nic przeciwko, by były konsekwencje, jeśli ktoś ich nie spełnia. Na przykład niższa ocena zachowania. Próbowałem zaoponować, mówiąc, że w liceum ta ocena chyba nie ma wielkiego znaczenia dla uczniów, na co usłyszałem, że dla niektórych jednak ma! I że wcale ograniczanie wymagań nie jest rozwiązaniem wszystkich problemów. Ta część dyskusji pozostawiła mnie w poczuciu, że musimy to sumiennie przetrawić w gronie nauczycieli, a potem pewnie raz jeszcze wspólnie z uczniami. Stawianie wymagań i ich egzekwowanie nie jest dzisiaj trendy w edukacyjnej agendzie, tymczasem część uczniów najwyraźniej uważa inaczej. Przyznam, że mnie to nawet ucieszyło, jako że wersja młodości opartej wyłącznie na dobrej woli i inicjatywie samych zainteresowanych od dawna budzi we mnie intuicyjną nieufność.
Poruszono jeszcze kilka innych, pomniejszych sugestii. Jedną z nich był zarzut, że w szkolnych działaniach jest sporo chaosu, decyzji na ostatnią chwilę. To mnie trochę uderzyło, bo wspólnie z przedstawicielami uczniów planujemy szczegółowo działania na kolejne połówki semestrów, choć faktycznie, nie zawsze da się z góry określić konkretny termin, a czasem zależy to nawet nie od nas, tylko jakichś zewnętrznych partnerów. A dzieje się w szkole naprawdę bardzo dużo. Inna sprawa, że taki kalejdoskop wydarzeń nie musi pasować każdemu. Są też na pewno wśród uczniów tacy, którzy woleliby mniej odstępstw od codziennej rutyny. Niestety, dla nich nie mam dobrej wiadomości, bowiem od pierwszego spotkania informacyjnego dla kandydatów podkreślaliśmy, że tworzymy placówkę dla aktywnych.
Jako jeden z ostatnich zabrał głos nestor wśród obecnych, bo trzecioklasista, a w dodatku przewodniczący Samorządu Uczniowskiego. Powiedział, że jego zdaniem wszyscy powinni być świadomi, że aktywna postawa społeczna ma być powinnością ucznia, na którą godzi się aplikujące do naszej szkoły. Że nie ma nic złego w tym, że szkoła będzie wymagać takiej postawy. Jak stwierdził, jest w Warszawie wiele szkół, można sobie poszukać takiej, która nie oczekuje tego, czego uczeń nie chce spełniać. I dodał jeszcze dwa zdania, za które jestem mu szczególnie wdzięczny. Nie przytoczę ich wiernie, ale postaram się oddać sens tych wypowiedzi.
– Panie Dyrektorze, proszę nie przeceniać możliwości szkoły. O tym, jacy jesteśmy, jakie mamy podejście do życia, do aktywności, w 90% decyduje nasza rodzina. Szkoła może tylko dokładać do tego jakąś swoją cząstkę.
– Jeżeli ktoś z uczniów chce osiągnąć, co jest możliwe w szkole, i jest gotów podjąć wysiłek w tym kierunku, to w naszej szkole ma 99% szans na sukces. Musi tylko chcieć i działać.
Już w kuluarach, wychodząc, Przewodniczący pocieszył mnie jeszcze, deklarując przekonanie, że gdyby nie pandemia, to aktywność uczniów liceum nie byłaby tak wyraźnie mniejsza, niż wspominana przez nas aktywność dawnych gimnazjalistów.
Generalnie, wyszedłem z tego spotkania bardzo zadowolony, z trzema stronami notatek, w tym konkretnych pomysłów. Wyniosłem też przekonanie, że już sam fakt rozważania kwestii aktywności jest pożyteczny, nawet jeśli nie doprowadzi natychmiast do radykalnej zmiany. Słuchaliśmy uczniów, ale zarazem przekazaliśmy im, na czym nam zależy najbardziej.
Myślę, że dla całkiem sporej grupy naszych wychowanków jest to jednak AŻ SZKOŁA, i na tej podstawie możemy dalej działać, w intencji, by takie uczucie stawało się udziałem coraz liczniejszych. A że nigdy nie będą to wszyscy…? Świat byłby koszmarem, gdyby wszyscy byli jednakowi.